Dzień 5
Sovana, Terme di Saturnia, Montemerano, San Casciano dei Bagni, Pantanella
Występowanie koleżanek Gauthier na ziemi włoskiej zostało udowodnione w okolicy gorących źródeł Terme di Saturnia. Kąpiel w gorących źródłach, które są w zasadzie zimniejsze od okolicy (źródła 37, okolica 40) to ciekawa sprawa, człowiek jest spocony będąc w wodzie, ale najważniejsze, że dziewczynki miały radochę.
Radocha była kontynuowana podczas lunchu, który odbył się w pobliskim Montemerano. Pobliskie Montemerano okazało się (och, naprawdę???) prześlicznym miasteczkiem (na wzgórzu!), więc i dla starszych uczestników było coś miłego, bo dziewczynki dostawałyby szału z radości nawet w Sieradzu.
Czas jednak było ruszać (po setce obietnic, że jeszcze na ziemi włoskiej koleżanki Gauthier się znajdą), po drodze (ziewając) oglądaliśmy Umbrię i miasta na wzgórzach, po chwili byliśmy już w hotelu ukrytym pośrodku tych wzgórz. Nie da się narzekać…
Dzień 6
Perugia, Asyż, Corciano
Miałem ambitny plan na wpis, w który będzie tylko Perugia, bo rano było jakoś tak leniwie, że zdawało się, że za dużo nie zwiedzimy. A jednak wyszło jak zwykle. Po prostu samochód uznał, że musi pojeździć po jakichś wzgórzach, no bo jak to tak. Zanim jednak do tego doszło, poranek upłynął – jako się rzekło – leniwie, no ale jeść trzeba, a tu zamykają wszystko o 14.30. No to jedziemy do Perugii.
Nie wiem skąd powziąłem samobójczy wniosek, że Perugia to takie zwykłe miasto, leżące jak należy w dolinie. Nie. Znów musieli jebnąć miasto na górze. Z tym, że Perugia to nie Orte. To jest spore miasto, więc, jak się jedzie autostradą i nagle zza węgła wyłania się wielka góra z domami, można oszaleć. Miasto ma cudowny klimat, ma też stary akwedukt, z którego zrobiono chodnik przechodzący nad miastem, ma pizzerię w lochu, ma widoki na Umbrię i ma to wszystko, czego szukamy w miastach. Jedźcie! I to miał być koniec na dziś, ale stojąc na tarasie widokowym o 17.00, spojrzeliśmy na siebie i w powietrzu zabrzmiało: „A może lody w Asyżu?”
Asyż nieco się wyłamał z dotychczasowego stereotypu. Jest on otóż położony na zboczu góry. Fakt ten zaskoczył nas poważnie, nie wiedzieliśmy przez chwilę co robić, ale jak już się zacznie zwiedzać uczucie jest, jakby się chodziło po szczycie góry, więc wszystko było OK. Miasto to odbiega od włoskich standardów jeszcze na inne sposoby. Jest absolutnie i klinicznie czyste, elewacje wszystkie zrobione jakby przedwczoraj, kolorystyka bardziej francuska, no i są tu ludzie.
Dawno nie widzieliśmy ludzi w ilości większej niż 15, a tu była może z setka 🙂 Urokliwość Asyżu zaburza nieco festyniarstwo sklepów (gdzie można jednocześnie kupić figurkę Św. Franciszka i różdżkę Harry’ego Pottera) i przesadnie egzaltowana bogobojność różnej maści katolików, ale ogólnie jest to wyjątkowe miejsce.
Zrobiło się późno, czas na kolację, bo w końcu knajpy już pootwierane. Szukamy czegoś niedaleko hotelu, wybór pada na lokal w pobliskim Corciano. Czym okazuje się pobliskie Corciano? Wszyscy śledzący moje górnolotne wpisy dobrze wiedzą
Dzień 7
Cortona, Arezzo
Nastąpiło ochłodzenie. Przyszły deszcze. Spędziliśmy sporo czasu szukając po Googlu miejsc, w których nie pada. Padło na Arezzo, twierdzące, że jest drugą Florencją. Zanim jednak okazało się, że muszę drastycznie obśmiać te fantazje, musieliśmy coś zjeść. Google pokazał po drodze kilka knajp, padło na Cortonę (wiadomo na czym).
Jedziemy sobie przez pola, nic się nie dzieje, gdy wtem po obu stronach drogi parkingi. Pełne. Lekko zdziwieni parkujemy na jakimś wolnym miejscu na skaju przepaści i idziemy do lokalu. Ludzi tłum. Radzimy się więc Googla o co cho. Otóż Cortona to miejsce akcji książki i filmu „Pod słońcem Toskanii” i w związku z tym jest szturmowana przez zorganizowane grupy z USA. A człowiek liczył na spokojną mieścinę. Za to w lokalu pani znała 6 słów po polsku!
Posileni jedziemy do Arezzo (litościwie nie wspominam o mijanych po drodze pięknych miasteczkach w typie Castiglion Fiorentino). Jest to miejsce dość przyjemne, mają nawet turniej rycerski i katedrę z widokiem, natomiast sugerowanie, że jest to druga (czy nawet sto druga) Florencja, zakrawa na lekką kpinę. Tak samo Sieradz jest drugim Rzymem. Na koniec dnia podjęliśmy po raz drugi brawurową decyzję – zjemy sushi w okolicznym chinolu o swojskiej nazwie Huawei. Mniam!!!
Dzień 8
Passignano sul Trasimeno, Montepulciano, Castiglione del Lago
Aby urozmaicić sobie nieco tę nudną wycieczkę, postanowiliśmy obadać pobliskie jezioro Trasimeno. Jak wiadomo takich jeziorów to tu jak mrówków, to jednak odznacza się zagadkową zielonkowatością, ładną promenadą bez zabezpieczeń i zestawem uroczych miasteczek. W jednym z nich (Passignano) zasiedliśmy do tradycyjnego poniedziałkowego obiadu i zamówiliśmy różne makarony. Oburzone tym faktem dziecko prawie że spakowało tobołek i poszło w świat, po czym zjadło kilo tegoż makaronu i nigdy nie jadła pyszniejszego.
Niestety dalej wkradła się wspomniana wcześniej nuda, bo Montepulciano. O samym miasteczku nie mam za wiele do powiedzenia, bo po co komu kolejna porcja truizmów. Ciekawostką jest jednak to, że każda dzielnica ma tu swoją flagę. Rzecz w tym, że dzielnica w Montepulciano to w zasadzie ulica (lub jej część), więc flag tam mają 50, a czasem sąsiad z kamienicy obok jest z innej dzielnicy i cię zwalcza.
Następnie w poszukiwaniu widoku na miasto wjechaliśmy w pola Toskanii drogą szutrową po to, by znaleźć się w samym środku tych wszystkich filmów, pokazujących jakieś samotne domostwa z widokami na przepiękne wzgórza. Otóż te domostwa są tutaj.
Ostatni punkt łączył w sobie dwa poprzednie, bo Castiglione del Lago to miasteczko na wzgórzu, ale nad jeziorem. Przechodniów zabawiali muzykanci grający Pink Floyd, po opuszczonej fortecy snuli się zakochani, a słońce odbijało się od tafli jeziora, ukazując hordy komarów, przed którymi uciekliśmy na najlepszą pizzę tego wyjazdu.